Szkoła nie uczy najważniejszej rzeczy
Łatwo
jest narzekać na szkołę. W końcu tyle osób narzeka: uczniowie
(bo nuda i bezsens), rodzice (bo dzieci mają tyle prac domowych,
siedzą ciągle w książkach) i nauczyciele (bo program
przeładowany, papierologia, błędy w podręcznikach). Jest jednak
jeden problem, który nurtuje mnie dość mocno. Szkoła uczy nas
wielu rzeczy, rozwija wiele kompetencji, oprócz jednej z
najważniejszych. W tym wypadku wymaga od uczniów, żeby opanowali
ją sami, rozwijali i doskonalili w domowym zaciszu, bo na lekcjach
raczej się o niej nie mówi.
Uczenie się to ważna umiejętność, kluczowa dla rozwoju osobniczego i, w konsekwencji, dla przetrwania gatunku. Z ewolucyjnego punktu widzenia umiejętność uczenia się jest konieczna do przeżycia. Tak u zwierząt, jak i u ludzi (wiem, też jesteśmy zwierzętami) jest rozwijana i wykorzystywana cały czas, bo uczymy się całe życie. Pojawia się więc pytanie:
Dlaczego
szkoła nie uczy nas tego, jak się uczyć skutecznie?
Teoretycznie
uczniowie wiedzą, że czytanie w kółko tego samego średnio
przekłada się na przyswojenie informacji, już nie wspominając o
głębszym zrozumieniu tematu. Jedni próbują znaleźć lepszy
sposób, inni sfrustrowani niepowodzeniami, stwierdzają że nauka
nie ma sensu. Możemy narzekać, że młodzi ludzie są leniwi, albo
zwyczajnie im pomóc. Przede
wszystkim uświadomić, czym jest uczenie się
- że to realne, fizyczne zmiany w naszym mózgu, tworzenie się
połączeń nerwowych. Proces, który przekłada się na to, że
wiemy i pamiętamy (tyczy się to tak samo tekstu ulubionej piosenki,
jak i motywów literackich w “Panu Tadeuszu”). Zrozumienie istoty
sprawy to dopiero punkt wyjścia. Potem przychodzi moment na
zaakceptowanie tego, że nauczyciel ma jedynie pomóc, a nauczyć
każdy musi się sam (nikt za nas tych połączeń przecież nie
wytworzy).
Ale
czy samodzielna nauka u wszystkich wygląda tak samo?
Każdy
z nas ma podobny model budowy (głowa, ręce, nogi..) ale każdy z
nas jest inny. Tak samo z mózgiem: teoretycznie wszystkie są bardzo
podobne, w praktyce - każdy jest unikalnym systemem zawierającym
inną kombinację różnych informacji. Uczenie się polega m.in. na
łączeniu nowych informacji ze starymi, już znanymi - a co, jeśli
każdy z nas ma te “stare informacje” ułożone w głowie nieco
inaczej? Wydaje się logiczne, że w konsekwencji każdy będzie
zapamiętywał w nieco inny sposób. Jest to pozornie oczywiste, ale
nieświadomość tych zależności czasem jest podstawą
nieporozumień i rosnącej frustracji.
Warto
wspomnieć także o tym, że tak jak istnieją różne typy
osobowości, tak mamy również różne typy przyswajania informacji:
wzrokowcy wolą mieć wszystko rozrysowane, słuchowcy chętniej
przedyskutują jakiś temat, kinestetycy nie dadzą rady wysiedzieć
w bezruchu, bo pomaga im gestykulacja.
Jeśli
uczniowie zobaczą, że jest więcej niż jeden sposób na
przyswajanie informacji, będą chcieli sprawdzić, jaki jest dla
nich najlepszy. Możemy im w tym pomóc, podsuwając np różne
rodzaje mnemotechnik: tworzenie map myśli czy asocjogramów,
układanie rymowanek, dziwne skojarzenia - wszystko jest dobre jeśli
pomoże zapamiętać.
No
dobrze, ale kto kiedy i jak powinien uczyć o uczeniu się?
To
dość problematyczne pytanie. Czy o uczeniu się można porozmawiać
na godzinie wychowawczej? A może zorganizować kilka dodatkowych
zajęć pozalekcyjnych, w ramach małego kursu? Czy też każdy
nauczyciel powinien dbać o tę kwestię osobno? Każde rozwiązanie
będzie dobre, jeśli tylko pomoże uczniom lepiej poznać swoje
potrzeby i preferencje. Dużo w tej kwestii zależy oczywiście od
konkretnej szkoły i nauczycieli. Do tej pory z łezką w oku
wspominam moją nauczycielkę angielskiego w gimnazjum - to była
pierwsza (i chyba jedyna) osoba, która na każdych zajęciach
przemycała jakieś mnemotechniki. Była mistrzynią wykorzystywania
dziwnych skojarzeń, mimiki i gestykulacji. Jej metody działały, bo
nie dość, że skupiały uwagę całej klasy (czasem wyliśmy ze
śmiechu), to naprawdę pozwalały bezboleśnie przyswajać słówka!
Do dzisiaj pamiętam, jak mieliśmy zapamiętać słówko rubbish
(śmieci): “wyobraźcie sobie że stoicie na wielkim wysypisku z
grabiami. I ty grabisz ten rabisz, grabisz i końca nie widać”.
Dzięki temu nauczyłam się wykorzystywać wszystkie dziwne
skojarzenia do nauki, nie tylko angielskiego.
Nie
ważne czy na biologii, po lekcjach, na kursie czy korepetycjach,
albo w domu - jeśli wytłumaczymy, czym jest uczenie się,
podpowiemy jak można usprawnić ten proces albo chociaż wskażemy
gdzie szukać dodatkowych informacji na ten temat - na pewno
przyniesie to pozytywny skutek. Nauka stanie się mniej bolesna,
będzie przychodzić szybciej i łatwiej, a wiedza zostanie w głowie
na dłużej. Więc może warto zacząć? ;)
Autorka tekstu :
Autorka tekstu :
Olga Rodzik. z wykształcenia biolog molekularny. Na co dzień udziela korepetycji z
biologii i bardzo to lubi. Poza tym sporo czyta, jest uzależniona od
seriali i uwielbia góry. Prowadzi bloga Pani od biologii
PS. Jeszcze raz dziękuję Oldze za udział w projekcie i nadesłany tekst, a Was Drodzy Czytelnicy zachęcam do dzielenia się spostrzeżeniami na jego temat Anne 18.
mało kto lubi się uczyć na siłę :) Dużo zależy od różnych uwarunkowań. Jeśli np. nauczyciel jest fajny, kreatywny i z odpowiednim podejściem do dziecka, to i uczeń będzie chętnie przyswajał wiedzę. Ale niestety coraz mniej jest takich osób z prawdziwą pasją.
OdpowiedzUsuń